Julian Tuwim - O moim Staffie: Różnice pomiędzy wersjami

Z sapijaszko.net
Skocz do: nawigacja, szukaj
(Utworzono nową stronę "{{MetaUtwor |klucz=tuwim-omoim-1948 |Autor=Julian Tuwim |Tytul=O moim Staffie |Published=Odrodzenie |Nr=48 |Data=1948-11-28 |Strona=1-2 |Przedruk= w czasopismach ''Żoł...")
 
m
Linia 10: Linia 10:
 
|Uwagi=
 
|Uwagi=
 
|Gatunek = {{Gatunek|Rodzaj=Artykuł}}
 
|Gatunek = {{Gatunek|Rodzaj=Artykuł}}
|Źródło =  
+
|Źródło = [[Julian Tuwim - Dzieła. Tom V. Pisma prozą.|''Dzieła. Tom V. Pisma prozą.'']]
 
|Stradecki = 1287
 
|Stradecki = 1287
 
|Treść =  
 
|Treść =  
 +
::::::::::::::::''Pani Helenie Staffowej''
  
 +
Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.
 +
 +
Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.
 +
 +
Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.
 +
 +
Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.
 +
 +
Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...
 
}}
 
}}

Wersja z 23:23, 12 lut 2017


[edytuj]
Pani Helenie Staffowej

Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.

Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.

Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.

Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.

Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...

Autor: Julian Tuwim

Tytuł: O moim Staffie

Pierwodruk w: Odrodzenie, nr 48, 1948, str. 1-2; Przedruk: w czasopismach Żołnierz Polski, Warszawa 1948, nr 50; Ekspres Wieczorny, Warszawa 1949, nr 29 (fragment); Życie Warszawy, 1953, nr 272;





Źródło tekstu: Dzieła. Tom V. Pisma prozą.
klucz: tuwim-omoim-1948


AutorJulian Tuwim +
Klucztuwim-omoim-1948 +
NazwastronyJulian Tuwim - O moim Staffie +
Numer48 +
PublikowaneOdrodzenie +
RodzajArtykuł +
Rok publikacji1948 +
Stradecki1287 +
Strony1-2 +
TytułO moim Staffie +
Data
"Data" is a type and predefined property provided by Semantic MediaWiki to represent date values.
listopad 28, 1948 +